Ratują zwierzęta od rzeźni. Zagroda Ocalenie

Odbierają złym właścicielom. A potem zapewniają im nowe życie. 22-letni Tomek Copija stworzył w swojej zagrodzie w Śmiłowicach pod Nysą przytułek dla opuszczonych zwierzaków.

Dwie jałówki, Jagodę i Malinę, wziął pod opiekę w czerwcu ubiegłego roku. Przez internet skontaktował się ze stowarzyszeniem "Obrona Zwierząt” z Jędrzejowa w Kieleckiem. Akurat robili u siebie akcję odbierania zwierząt od gospodarza, który trzymał je w bardzo złych warunkach. Razem z policją zabrali dwa najbardziej zaniedbane byki i czekali na urzędowe pozwolenie wójta, aby odebrać resztę krów. Tomek napisał, że może przyjąć dwie jałówki. Kazali sobie przysłać zdjęcia stajni, a potem dali znać, kiedy i gdzie ma się stawić po zwierzęta. Za własne pieniądze wynajął trans port dla Jagody i Maliny.

– Ten gospodarz wcale nie chciał oddać zwierząt – opowiada Tomek Copija. – Na miejscu była już policja, przedstawiciele stowarzyszenia, lekarz weterynarii. Załadowaliśmy krowy i odjechaliśmy do siebie, bo to kawał drogi z Opolszczyzny. Zwierzęta trafiły do mnie w fatalnym stanie. Same szkielety, skóra i kości. Wstyd je było wypuścić na łąkę. Wygłodzone krowy trzeba karmić umiejętnie, stopniowo zwiększając porcję jedzenia, żeby nie chorowały. Wydobrzały, ale na widok kija boją się do dziś. Na łące uciekają, widząc obcego z kijem, w oborze aż się trzęsą ze strachu. Boją się też każdego krzyku.

Siłą albo po dobroci

Sądowa sprawa o własność Jagody i Maliny toczy się do dziś. Zwierzęta przebywają u Tomka tymczasowo, "w depozycie”. W każdej chwili sąd może rozstrzygnąć, że mają wracać do dawnego gospodarza. Dlatego Tomek Copija nie lubi siłowych rozwiązań, urzędowych czy sądowych sporów o źle traktowane zwierzęta. Woli wykupić po dobroci, wykładając własne pieniądze, bo wie, że takiego zwierzaka nikt mu już nigdy nie odbierze.

– Na ile to możliwe, staramy się załatwiać sprawy ugodowo. Gdy zaniedbanie zwierząt było oczywiste i drastyczne, nie wahamy się wystąpić do sądu. Czasem nie ma innego wyjścia, żeby uratować życie zwierząt i jednocześnie nauczyć ich właścicieli, że one też mają swoje prawa – mówi Marta Grunt, prezes fundacji "Grey Animals”, spod Byczyny. – Czasem, żeby uniknąć sądu, proponujemy właścicielom dobrowolne zrzeczenie się zwierzęcia na rzecz fundacji. Natomiast nie wykupujemy zwierząt, żeby nie uczestniczyć w napędzaniu koniunktury dla pseudohodowców, którzy traktują zwierzęta tylko jako przedmiot sprzedaży.

"Grey Animals” działają od kilku miesięcy. Dotychczas odebrali z policją 6 psów od dwóch właścicieli. Reagują na każdą informację przesłaną im mailem czy zgłoszoną telefoniczne, że gdzieś jakiemuś zwierzęciu dzieje się krzywda. Jadą, sprawdzają warunki. Najpierw dają właścicielowi czas na poprawę, maksymalnie 2 tygodnie. Pokazują, co jest niezgodne z ustawą o ochronie zwierząt. Jeśli za drugim razem nic się nie zmienia, wracają z policją. Kierują do wójta wniosek o czasowe odebranie, a potem sprawę do prokuratury. Sukę Korę zabrali pod Olesnem z ciasnego, brudnego kojca, gdzie wygłodzona całymi dniami siedziała zamknięta bez wybiegu. Należała do rodziny, która sama potrzebuje pomocy. W tej sytuacji nie założyli sprawy, zaproponowali zrzeczenie. Kolejnym razem pojechali do Prudnika sprawdzić zgłoszenie o źle traktowanych koniach. Okazało się, że to nieprawda. W jednej z wiejskich gmin napisali do wójta, żeby wysłał swoje służby na kontrolę do gospodarstwa, bo byli i widzieli, że zwierzęta są zaniedbane, a właściciel nie chce tego zmienić. Wójt odpisał, że był na kontroli i wszystko jest OK. Nie odpuścili, dopóki warunki życia zwierząt zostały poprawione.

 

Sukę Korę zabrali pod Olesnem z ciasnego, brudnego kojca, gdzie wygłodzona całymi dniami siedziała zamknięta bez wybiegu. Należała do rodziny, która sama potrzebuje pomocy

 

– W małych, wiejskich gminach, gdzie wszyscy się ze wszystkimi znają, lokalne władze nie zawsze chcą się angażować w takie sprawy albo zupełnie nie znają ustawy o ochronie zwierząt. Właściwie nie wiem, na jakiej podstawie niektórzy urzędnicy kontrolują warunki życia zwierząt. Robią to chyba "na oko”, a przecież od tego jest Państwowa Inspekcja Weterynaryjna – opowiada Marta Grunt.

Magda Grunt, prezes Fundacji Grey Animals: – Czasem, żeby uniknąć sądu, proponujemy właścicielom dobrowolne zrzeczenie się zwierząt.

Zamiast rzeźni

Marta Grunt kiedyś jeździła po wsiach, szukając bryczki do kupienia. Trafiła do rolnika, który nieco wcześniej z końskich targów pod Częstochową przywiózł młodą klacz. Koń okazał się zupełnie nie przyzwyczajony do pracy w zaprzęgu czy pod siodłem. Na dodatek był agresywny. Zamiast wychowywać, właściciel zdecydował się wysłać Siwą na rzeź. W dwa dni Marta zdobyła u przyjaciół 1,7 tys. zł na wykupienie klaczy od śmierci. Dwa kolejne konie, Antonio i Emil, pochodzą z hodowli koni rzeźnych pod Piotrkowem Trybunalskim. Właściciel "interesu” podupadł na zdrowiu i postanowił zlikwidować hodowlę, wysyłając wszystkie konie do rzeźni. Dziś mieszkają w siedzibie fundacji pod Byczyną.

Do Tomka Copii zatelefonowali kiedyś znajomi, że w jednej z wiosek pod Nysą gospodarz trzyma dwie zaniedbane kozy. Ich właściciel woził do miasta ich mleko na sprzedaż, ale odkąd zwierzęta przestały się doić, zupełnie przestał się nimi zajmować.

– Stały w obejściu na krótkich łańcuchach, chude, zarobaczone, zawszone – opowiada Tomek. – Właściciel bez problemu się zgodził je sprzedać. Mówił, że jak ich nie sprzeda, to je zabije, bo już nie są mu potrzebne. Nie interesowało go, co z nimi zrobię. Chciał za każdą po 150 złotych, ale w końcu zgodził się na stówkę.

Tak trafiły do "Zagrody Ocalenie” Zośka i Baśka. 8-letnia Zośka, jak się potem okazało, była ciężarna. W styczniu powiła dwoje młodych. Jedno zdechło zaraz w połogu, drugie tydzień później. Nie pomogła pomoc lekarza. Zbyt długo biedna koza sama była niedożywiona, żeby urodzić zdrowe potomstwo.

We wrześniu Tomek trafił do kolejnego gospodarstwa w okolicy. Stara, samotna kobieta nie dawała sobie rady z utrzymaniem inwentarza. Jej owce na wpół zdziczałe, chodziły samopas po posesji i wyjadały trawę. Póki trwała jesień, śmierć głodowa im nie groziła, gorzej mogło być po nadejściu zimy, bo gospodyni nie miała żadnych zapasów paszy.

– Bez problemów zgodziła się na sprzedaż po 50 złotych za sztukę – mówi dalej Tomek Copija. Kilka tygodni trwało, zanim przyzwyczaiły się do ludzi. Na początku stycznia Belcia urodziła dwoje młodych. Jedno jagnię przyszło na świat nieżywe. Drugie udało się uratować.

– Chodzę po gospodarzach i wykupuję nawet drób spod siekiery. Dziś nikt nie trzyma kury dłużej niż rok, półtora. Potem idą na rosół. U mnie żyją parę lat, do naturalnej śmierci – opowiada Tomek. Jego stado jest imponujące: ponad sto ptaków, 5 kotów – przybłęd, trzy psy, w tym najstarszy Szarik, trzynastolatek. Ledwie mu się chce wyjść z budy w deszczowy dzień. – To nie jest hobby, to obowiązek i codzienna praca przy zwierzętach do końca ich życia, a krowa potrafi przeżyć kilkanaście lat. Rodzina mi pomaga, zwłaszcza w czasie choroby, ale z wyjazdami wakacyjnymi musiałem się pożegnać.

Tak niewielu ludzi. Tak wiele zwierząt

Trudniej jest związać finansowo koniec z końcem. Pasza dla krowy na miesiąc kosztuje 200 złotych, a pożytków pieniężnych jałówki Malina i Jagoda nie dają żadnych. Od kozy Baśki jest, owszem, trochę mleka, ale ledwie dla kotów wystarczy. "Grey Animals”, z którymi współpracuje Tomek Copija, za pomocą ogłoszeń, afiszów i internetu szukają chętnych do wirtualnej adopcji zwierzęcia. Wystarczy zadeklarować stałą, comiesięczną wpłatę na konkretne zwierzę. 30 złotych dla psa, 200 złotych dla konia.

– W wirtualnej adopcji mamy obecnie mniej więcej połowę naszych podopiecznych – mówi Marta Grunt. – Cały czas mam nadzieję, że uda się znaleźć wsparcie dla większości, bo kolejne zwierzęta czekają na naszą pomoc, a nam brakuje pieniędzy albo miejsca w kojcach czy stajni. Brakuje też wolontariuszy do pomocy przy zwierzętach, do ogłaszania ich, do interwencji.
"Grey Animals” szukają też chętnych do prawdziwej adopcji zwierząt. Miesięcznie przekazują do nowych właścicieli kilka psów. Każdy chętny jest dokładnie sprawdzany, czy może zapewnić psu odpowiednie warunki, ale też czy ma czas i serce, aby zająć się zwierzęciem. Odpada każdy, kto szuka psa do łańcucha przy domu. Pomagają natomiast dobrać temperament psiaka do oczekiwań nowego właściciela. Wszystkie psy wydawane do nowych domów są wysterylizowane, a po adopcji działacze fundacji sprawdzają ich dalsze losy.

– Trudniej jest z adopcją koni, choć chętnych zgłasza się bardzo dużo – opowiada Marta Grunt. "Grey Animals” niedawno ogłosiły na portalu Allegro, że szukają nowego właściciela dla koni. Zgłosiło się 250 chętnych z całej Polski. – Za konia na targu trzeba drogo zapłacić, a niektórzy uważają adopcję na świetny sposób zdobycia zwierzęcia za darmo. Już w czasie wstępnej selekcji okazuje się, że chętni nie mają warunków do trzymania konia albo potrzebują je do wyczerpującej, nadmiernej pracy. Koń – jeśli jest zdrowy – może pracować, ale musi mieć też wybieg, kontakt z innymi końmi, warunki do życia. Z tych 250 chętnych wybraliśmy jednego i jeszcze go sprawdzamy.

Wirtualną adopcją w "Grey Animals” objęte są też zwierzęta w "Zagrodzie Ocalenie” Tomka Copii.
– Fundacja pokrywa mi za to koszty karmy dla zwierząt, opieki weterynaryjnej. Na każdy wydatek biorę fakturę i dostaję zwrot pieniędzy – opowiada Tomek Copija. "Zagrodzie Ocalenie” w
Śmiłowicach pomagają też prywatne osoby. Sąsiad Piotr Basiura za niewielką opłatą udostępnia 2 hektary pastwisk dla zwierząt, sąsiadka Barbara Trojan użycza maszyn rolniczych. Właścicielka pałacu we Frączkowie Marzena Chorwat-Natoli pozwoliła zbierać siano z 3 hektarów łąk. Tomasz Stanisz z Opola bezpłatnie prowadzi zagrodzie stronę internetową.

– Sam też rozsyłam apele o pomoc, ale bez większego rezultatu – mówi Tomek Copija. I opowiada o swoich planach: Chce rozbudować zagrodę, przyjąć kolejne zwierzęta. Chce też powołać fundację, która będzie prowadzić schronisko dla zwierząt chorych, starych, opuszczonych. I chce je zabierać od bezdusznych właścicieli. Wiele z nich czeka na taki sierociniec.

– Mało kto może być na miejscu i pomagać nam przy zwierzętach. Łatwiej jest pomóc finansowo. Za każdą pomoc – rzeczową, finansową czy fizyczną, jesteśmy wdzięczni – mówi Marta Grunt. – Ludzi takich jak my, którzy są gotowi codziennie, całkowicie za darmo pracować przy porzuconych czy odebranych zwierzętach, jest bardzo niewielu.

Zainteresowanych działalnością fundacji "Grey Animals” i "Zagrody Ocalenie” odsyłamy do internetu: www.zagrodaocalenie.pl  i www.greyanimals.org . Pomoc finansową dla zwierząt można kierować na konto Fundacji Grey Animals:
ING 54 1050 1504 1000 0023 5398 5498. Ważna jest każda złotówka.

Źródło: zielonaewolucja