BÓBR ZJADAJĄCY WŁASNY OGON

Właśnie sobie uświadomiłem, że w ciągu jednego tygodnia zadałem niemal śmiertelny cios dwu formom ochrony przyrody (czy raczej ich wyobrażeniu) – największej i najmniejszej i się składa, że obie są pomnikami, jak się okazuje, kultury a nie natury. Stąd moje działania są głupkowate i społecznie szkodliwe oraz godzą w dobro mojego ukochanego regionu.

Przeczytałem też, że człowiek o nazwisku Ardanowski powiedział, że bobry trzeba zabijać i zjadać bo ma się po nich większą chuć. Zwłaszcza po ogonie.

I jeszcze Andrzej Gąsiorowski napisał, że system nie istnieje. I to już mnie całkiem dobiło.

Przypomniałem sobie, że chyba Kępiński pisał, że istnieją dwa podstawowe prawa: prawo zachowania własnego życia i prawo zachowania gatunku. I wszystko kręci się w związku z tym wokół jedzenia i kopulacji. Czyli ogona bobra.

Czyli: Ardanowski to najzdrowsza z możliwych jednostek i słusznie głosi, że tylko zdrowe, silne jednostki mogą przetrwać. I drugie Czyli: skoro tak jest, że jedzenie ogona bobra zapewni nam popęd i zapełni żołądki, to możemy być spokojni, bo śmierci nie ma.

Śmierci nie ma i nie musimy się niczego bać. Możemy konsumować wszystko bo mamy dzięki temu gwarancję przetrwania. A skoro śmierci nie ma to nie ma i systemu, ani nie ma też systemu ochrony przyrody. On nie istnieje. Nie ma potrzeby chronić. Bo gdyby była taka potrzeba to by oznaczało, że są takie rzeczy, których się nie powinno przejadać. Ale wolno.

Jeśli nie ma systemu, systemu ochrony przyrody i śmierci to już wszystko jest całkowicie możliwe i nie ma potrzeby się złościć.

Fot. Ł. Misiuna