Nikt nie mówi o śmierci
Lubię słuchać radiowych i telewizyjnych rozmów o zmianie klimatu, wyczerpujących się zasobach i wiszącej nad wszystkimi katastrofie ekologicznej. W chwili obecnej nic nie gwarantuje większego oderwania od rzeczywistości i jest dostępne niemal całkowicie za darmo.
Pojawiają się najczęściej w chwilach, kiedy wściekła Gaja da znać o sobie i uderzy tornadem, powodzią, nawałnicą. W Polsce to ostatnie słowo stało się najmodniejsze, odmieniają je przez wszystkie przypadki media każdego szczebla. Dziś przedpołudniem można o nich było posłuchać w TOK FM. Zaproszono nawet fizyka atmosfery – nauka jako środek uspokajający sprawdza się nieźle, szczególnie jeśli jej ustalenia traktować wybiórczo.
Scenariusz tych rozmów jest niemal zawsze taki sam. Najpierw redaktorzy udają (a może nie udają), że nie do końca wiedzą, o co chodzi z tą zmianą klimatu. Pojawiają się standardowe odniesienia do przeszłości. No bo przecież takie rzeczy się zdarzały. Mówią o nich kroniki. A dwieście lat temu również odnotowano wysoką temperaturę na terenach Polski, a trzysta lat temu burza spustoszyła las. A może to dlatego, że mamy teraz smartfony i możemy wszystko filmować, a wiadomości szybko się rozchodzą. – Trochę tak, trochę nie – odpowiada klimatolog. Będą się zdarzały coraz częściej – zapewnia, bo klimat się ociepla i to oznacza nie tylko, że temperatura będzie wyższa. Niebywałe! Nie tylko to!?
Ale do końca wieku, kiedy już mają nastąpić te dwa lub cztery stopnie Celsjusza, to jeszcze szmat czasu – śmieszkuje redaktor. No tak, chciałoby się powiedzieć, w perspektywie 4,5 miliarda lat istnienia Ziemi, a nawet 200 000 lat istnienia homo sapiens, to rzeczywiście szmat czasu!
Trzeba mediom oddać, że jako niezłomny nośnik zbiorowej nieświadomości i wypierania, powoli zaczynają odnosić się do „problemu”. Nie traktują go naturalnie jako rodzajowo innego, niż szklane sufity w karierze kobiet, nierówności społeczne, brak edukacji seksualnej w szkołach, niewystarczającą liczbę ścieżek rowerowych, gdzie pojechać na wakacje, jaki samochód wybrać, gdzie jest dziś najsłoneczniej i gdzie nastąpiło „załamanie pogody” w postaci półgodzinnego deszczu, ale postęp jest zauważalny. Przede wszystkim jednak jest to problem rozwiązywalny, nad którym musimy się pochylić i do którego musimy się jakoś przygotować. Wprowadzić odpowiednie regulacje. Odbyć szkolenie, jak zachowywać się w czasie „nawałnicy”. Bo może nie być tak, że w przyszłym roku będzie jedna, a może nawet dwie.
Nikt tu nie roni łez nad umierającą Ziemią, nikt nie mówi, co w praktyce oznaczają dwa stopnie podgrzania ziemskiej atmosfery (dwa oznaczają przede wszystkim cztery, a cztery oznaczają jeszcze więcej), nikt nie mówi o wymieraniu gatunków (a skoro nie mówi, to nad nimi również nie trzeba rozpaczać), nikt nie mówi o głodzie, który pojawi się wraz z postępującym ociepleniem. Nikt nie mówi o tym, że Ziemia ma ostatecznie tylko jeden ekosystem, który kompulsywnie w międzyczasie anihilujemy (którą to anihilację określmy mianem gospodarki, a prawa nią rządzące mianem ekonomii). Problem nigdy nie jest postrzegany holistycznie, a nawet jeśli takie próby się pojawiają, to wszelkie perspektywy i wszelkie pojęcia stanowią jedynie zasłonę przed grozą realności. Innymi słowy, nikt nie mówi o śmierci, choć tak ostatecznie ta zabawa się zakończy i nie mówimy tu naturalnie o śmierci jednostek. Mówimy o końcu życia na Ziemi. O tym, że nie ma przyszłości.
Zupełnie szczerze zastanawiam się, czy kiedykolwiek w ogóle „problem” zostanie potraktowany serio, a jeśli tak, to kiedy i w jakiej formie. Czy nastąpi dzień, w którym w telewizji śniadaniowej prezenter powie – Ziemia umiera…
PS Kiedy kończyłem ten wpis, na TVN 24 pojawił się materiał, dotyczący załamania turystyki na terenach objętych ostatnimi „nawałnicami”, przede wszystkim na obszarze Borów Tucholskich. Powoli, jednak, zaczynamy ocierać się o Realne. Było naprawdę smutno i naprawdę groźnie. Materiał, jak każdy szanujący się materiał medialny, zakończył się dowcipem – być może będzie to teraz jeden z najbardziej nasłonecznionych ośrodków na Kaszubach – zażartował jego właściciel. Mógł mieć rację. Ludzie kochają słońce, które często przesłaniają drzewa.