Rykowisko dla jeleni? Nie w Bieszczadach

Jaworzec, połowa października. Bacówka jeszcze śpi, gdy wychodzę przed budynek posłuchać, jak budzi się dzień. Po paru chwilach do ptasich świergotów dołącza jeleni bas. A więc jeszcze trwa rykowisko.

Jaworzec, Łuh, Zawój. Do wojny to było pogranicze bojkowsko-łemkowskie. Bieszczadzkie wsie w dolinie Wetlinki , które mieszkańcy musieli opuścić podczas akcji Wisła. Nie wrócili. Przyroda wzięła te doliny w posiadanie.

W Jaworcu, lub jak chcą niektórzy Jaworzcu, stoi bacówka. Można tu przywędrować z góry, od połoninnego szczytu Smereka, albo z dołu, z Kalnicy. Największą atrakcją tych okolic jest rezerwat Sine Wiry ustanowiony dla ochrony urokliwych progów skalnych. Z Jaworca przez Łuh i Zawój dojść można też do Łopienki, znanej dzięki odbudowanej staraniem społeczników cerkwi. Przez te nieistniejące wsie przechodzi droga leśna, ale nie jakaś tam byle jaka gruntowa, tylko wyasfaltowana. Latem 2011 czy 2012 roku osłupiałam, gdy zobaczyłam na niej walec drogowy.

Po śniadaniu wyruszamy do Zawoju. Nasz pierwszy przystanek to ślad po cmentarzu we wsi Łuh. Po drugiej stronie drogi rwiemy maleńkie, ale smaczne jabłka. Mija nas samochód myśliwego, nie jedyny tego dnia. Drugiego spotykamy wkrótce na skrzyżowaniu. Jedzie przez most z drugiego brzegu Wetlinki. Mam nadzieję, że nie wiezie jelenia, którego głos dochodził z tamtej właśnie strony… Dwa dni wcześniej na drodze wiodącej z innego rezerwatu widziałyśmy samochód ciągnący przyczepkę z martwym zwierzęciem…

Mijamy składnicę drewna, ambonę, tablice edukacyjne nadleśnictwa. Zaczyna się rezerwat przyrody. Dzięki jednej z tablic dowiadujemy się, że w rezerwacie i na terenie nadleśnictwa Cisna spotkać można takie rzadkie i chronione gatunki zwierząt, jak wilki, rysie, niedźwiedzie i żubry. Po drugiej stronie drogi stoi ambona wycelowana w łąkę.

Podczas wędrówki na drodze znajdujemy odchody niedźwiedzia, wprasowaną w asfalt salamandrę oraz buraka cukrowego. Po kilku kilometrach moje podejrzenia, że zgubili go miłośnicy zwierząt dokarmiający swoich ulubieńców w porze, gdy te pławią się w obfitości pożywienia, okazują się słuszne.

Dochodzimy do wsi Zawój. Pamiętają ją przydrożne jesiony, zdziczałe jabłonie, ukryty w lesie ślad po cmentarzu, zarośnięte piwniczki. Ale w dolinie schodzącej od drogi w dół do rzeki dostrzegam coś jeszcze. Wyraźne ślady samochodu prowadzą do miejsca oczyszczonego starannie do gołej ziemi, na którym leży coś szarego. Podchodzimy bliżej i znajdujemy rozsypane buraki cukrowe. Na bulwach widać ślady zębów, wokół odchody i odciśnięte kopyta jeleni. Ale ślady kół tutaj się nie kończą, prowadzą dalej, żeby zniknąć w chaszczach. Po przejściu kilkudziesięciu metrów znajdujemy świeże ślady krwi. Trzy duże plamy i mnóstwo kropel dookoła.

Upewniam się na mapie, czy ten teren to wciąż rezerwat przyrody prawem chroniony.

Jakby nie dosyć tu już było nieszcześcia i krwi… – mówi moja towarzyszka. Przyszłyśmy do Zawoju, bo to była wieś jej babci…