GMO we mgle

Trudno się nie pogubić w dyskusji o roślinach genetycznie modyfikowanych, która właśnie przetacza się przez Polskę. Prezydent zawetował ustawę o nasiennictwie, mimo że jest zwolennikiem GMO. Minister rolnictwa, przeciwnik GMO, twierdzi, że źle się stało, ponieważ ustawa o nasiennictwie zakazuje obrotu materiałami genetycznie modyfikowanymi, choć nie zabrania ich rejestracji.

Od 2009 r. w Sejmie trwa spór, który jak na razie nie doprowadził do żadnej konkluzji. GMO w Polsce jest zakazane, a jednocześnie wiadomo, że istnieje czarny rynek zmodyfikowanych genetycznie nasion. Zwolennicy uważają, że GMO zbawi rolników, zapominając dodać, że ten rodzaj roślin nie zmniejsza zużycia chemikaliów i nie zwiększa w wyraźny sposób wydajności. Przeciwnicy straszą apokalipsą i superchwastem, mimo że nie są w stanie odwrócić trendu, którego dzieckiem jest w gruncie rzeczy GMO – monokultur, wielkich gospodarstw rolnych obsługiwanych przez malejącą liczbę rolników. Czy ktoś z czytelników zamierza w najbliższym czasie wyjechać na wieś, żeby uprawiać marne 5 hektarów tradycyjnymi metodami? Dziękuję, nie widzę.

Jedynym wyjściem wydaje się rzeczowy bilans zysków i strat, z jakimi wiąże się otwarcie Polski na żywność genetycznie modyfikowaną. Prezydent Komorowski wezwał do debaty społecznej, nic nie stoi więc na przeszkodzie, by przejął rolę lidera, np. organizując coś w rodzaju okrągłego stołu w tej sprawie. Jak dotychczas od zwolenników słyszymy jedynie o korzyściach, przeciwnicy zaś wyłącznie straszą. Warto, żeby obie strony w końcu się spotkały.

 
Źródło: Michał Olszewski, Tygodnik Powszechny
fot. Ł.Misiuna