Media a ochrona przyrody
„Wydaje mi się, że weryfikacja źródeł jest bardzo ważną rzeczą.” A. Wajrak
W Polsce istnieje kilkanaście dużych, kilkadziesiąt średnich i prawdopodobnie wiele set małych, lokalnych organizacji przyrodniczych a niemal każda z nich ma własną stronę www, grupę dyskusyjną, forum, grupę mailingową. W Polsce istnieje też kilka dużych stacji telewizyjnych, radiowych, kilka tytułów prasowych i portali internetowych. Przypadkowe odwiedziny na którymś z portali ogólnotematycznych lub włączenie którejkolwiek stacji tv przyniesie nam kontakt z newsami z dziedziny polityki, gospodarki, mody, plotek, kuchni. Raz na kilka, kilkanaście dni możemy tam napotkać informacje dotyczące wymierającego gatunku gdzieś na „końcu świata” lub fascynujące wieści dotyczące rozbłysków słonecznych lub innych astronomicznych zdarzeń. Do portali branżowych, przyrodniczych docierają fascynaci celowo poszukujący treści z obszaru ochrony przyrody. Takich osób w Polsce jest kilkadziesiąt tysięcy.
Jednocześnie media to różnorodne środki masowego przekazu wykorzystujące coraz bardziej nowoczesne środki techniczne głównie oparte o możliwości technologii cyfrowej; tanie, szybkie i powszechne.
Biorąc za punkt wyjścia źródłosłów i metodę wolnych kojarzeń można powiedzieć, że media to pośrednicy przekazujący nam wieści zaczerpnięte ze źródła. Taki sposób rozumienia mediów zakłada, że istnieje jakieś miejsce skąd pochodzą informacje oraz że my sami z jakiegoś powodu nie możemy sami do tego miejsca dotrzeć i zaczerpnąć informacji. Wówczas media i dziennikarze są jak podróżnicy wyruszający do odległych krain w naszym imieniu. Społeczeństwo ich wysyła, deleguje tam, gdzie zwykły śmiertelnik dotrzeć nie może, nie chce, nie potrafi… Takie rozumienie pociąga konsekwencję w postaci dodatkowej funkcji pełnionej przez media. Otóż są one nie tylko pośrednikiem migrującym między źródłem informacji a nami ale także mediatorem. To znaczy kimś, kto ma za zadanie takie podanie nam informacji żebyśmy byli ją w stanie zaakceptować, przyjąć, strawić. Mediator mieli nam, żuje informacje i nadtrawione podaje jako strawne, możliwe do zaabsorbowania. Mediator robi to nie tylko dla nas. On to robi również dla źródła. Chroni je w pewnym sensie przed tym, co by się mogło stać, gdybyśmy otrzymali informację w stanie surowym, trudną do przyjęcia. Mediator robi tak, żeby źródło dało mu informację, którą my przyjmiemy a on otrzyma kolejną gdy po nią znowu pójdzie. To oznacza, że mediator mediuje również w swoim własnym interesie. Jeśli będzie skuteczny, źródło zawsze będzie dla niego biło a my zawsze będziemy na niego czekać z nastawionymi uszami.
Wyobrażam też sobie mediatora jako medium. Kogoś kto ma dar albo umiejętności wykraczające poza to, co mają inni. To ktoś szczególnie wrażliwy, wsłuchany, słuchający i słyszący. Medium swoim siódmym zmysłem albo trzecim okiem wie/widzi skąd płynie szczególnie cenna informacja, której potrzebujemy a której sami byśmy nigdy nie uzyskali bo nam nie dostaje zmysłów. Tak rozumiany pośrednik może też pełnić jeszcze jedną szczególną rolę. Będąc osobą szczególnie obdarzoną, posiadająca dostęp do źródła informacji ma też możliwość objaśniać nam, interpretować, tłumaczyć co zasłyszał, widział, czego się dowiedział. Jest to więc osobnik pełniący szczególne funkcje społeczne i posiadający wyjątkowe możliwości. To trochę wędrowiec, trochę szaman, trochę nauczyciel. Ale w gruncie rzeczy żaden z nich. Być może tym co jest najbardziej charakterystyczne dla tożsamości mediów i ludzi mediów jest nie wiązanie się. Podążając za kolejnymi informacjami rozwijają pamięć ale nie wspomnienia. To zaś oznacza, że są wciąż na zewnątrz, w ruchu, bez korzeni. Gazeta jest drukiem ale nie jest powieścią. Nie trzymamy w domach na półkach roczników lokalnych dzienników ani nawet tygodników.
W naszej historii miejscem, do którego udaje się wędrowiec-mediator to Środowisko. Rozumiane jako ogół zjawisk i elementów przyrody ożywionej i nieożywionej ale naturalnej. Oczywiście można się zastanawiać co jest naturalnym środowiskiem człowieka; puszcze, lasy, oceany i niebo czy może raczej zanurzone w nich autostrady, pojazdy, budowle, mechanizmy i urządzenia? Samoświadomość pozwoliła człowiekowi na zdystansowanie się od środowiska naturalnego na tyle, że wielu jest przekonanych, że to technosfera pozwala nam wyrażać nasza najgłębszą naturę. Tu jednak tego typu dylematy utniemy argumentując to tym, że elementem naszego środowiska naturalnego są wszelkie organizmy żyjące z nami na Ziemi a niewymagające do swojego istnienia technologii.
Ochrona środowiska wobec tego to taki wielki obszar działalności człowieka, który ma za cel zachowanie środowiska naturalnego Ziemi z procesami zachodzącymi na niej, organizmami, zjawiskami w takim stanie, który pozwala na odbywające się w dobrostanie przemiany pokoleń oraz form w kolejne i kolejne. Krótko mówiąc ochrona środowiska to dziedzina zajmująca się ochroną warunków życia na Ziemi. W związku z tym można „z pewną taką nieśmiałością” przyjąć, że jest to jedna z fundamentalnych aktywności człowieka. Zachowanie w stanie właściwym warunków koniecznych do życia zdaje się nie mieć konkurencji.
Mimo swojej brutalności w zawężeniu pola dyskusji nie uniknę już do końca niepokoju biorącego się podwójnej natury człowieka. Ta linia podziału na istotę biologiczną i technologiczną znajduje swój wyraz w licznych systemach religijnych, poezji, psychiatrii ale i stosunku człowieka do własnej planety. Wydaje mi się, że ochrona środowiska to kolejne pole konfliktu ścierających się tendencji „ku życiu” i autodestrukcyjnej. A może jest odwrotnie? Obie te tendencje w nadmiarze, w niepohamowanym wzroście są autodestrukcyjne? W pełni naturalne, biologiczne to już nie ludzkie tylko zwierzęce a w pełni technologiczne, mechanicystyczne to też już nie ludzkie, odhumanizowane, martwe…
Tak wiem, moje rozważania stają się coraz mniej jasne i zdają się prowadzić na manowce dylematu bez dobrych rozstrzygnięć. Ale wiodę tu czytelnika celowo, żeby poczuł, jak wiele zależy od tego, który zna Źródło i potrafi z niego zaczerpnąć. Chaos i niepokój, który jakoś próbowałem odzwierciedlić wymaga rozwiązania, uspokojenia, ukojenia. Ale zanim pojawi się mediator niech pojawi się Źródło.
Z pierwotnego Chaosu, ciemności, braku, kakofonii wyłoniło się Słowo. W ogromnej małżowinie jaką był głuchy Kosmos zabrzmiała pierwsza informacja…
Obcowanie ze współczesnymi środkami masowego przekazu pozwala na zbudowanie obrazu problemów ochrony środowiska na zasadzie: „ekoterroryści blokują postęp”. Informacje z obszaru ekologii, ochrony środowiska czy szerzej nauk biologicznych pojawiają się bardzo rzadko w stosunku do innych obszarów tematycznych i dotyczą albo spektakularnych odkryć naukowych, wymierania gatunków lub ekstremalnych zjawisk przyrodniczych albo tzw. ekoterroryzmu i problemów inwestorów z różnymi formami ochrony przyrody. Przypuszczam, że wnioski dla przeciętnego odbiorcy nie przyrodnika są następujące: przyroda na krańcach świata jest wspaniała, dzika, pełna tajemnic ale…niech tam pozostanie bo u nas trzeba budować autostrady. Dziennikarstwo przyrodnicze zredukowało się do pisania o przyrodzie w kategoriach cyrkowej „baby z wąsami” co jest poniżające i dla dziennikarstwa i dla przyrody i dla odbiorcy. Problem polega na tym, że dziennikarze nie przeżywają tej sytuacji jako kłopotliwej a raczeni bełkotem bez oparcia w faktach odbiorcy dostają towar nie tyle zdatny do spożycia co raczej przetrawiony i wydalony i stąd chyba nikt już nie ma zamiaru się nim na poważnie zajmować. To bardzo smutna i poważna sytuacja bo niegdysiejszy wędrowca/mediator/medium jest dziś włóczęgą/manipulatorem/neurotykiem. Niezwykle rzadko zdarza się aby informacje dotyczące kwestii środowiska odpowiadały stanowi faktycznemu. Misja informacyjna i translacyjna została zastąpiona fragmentacją informacji, usuwaniem jej z kontekstu, odrealnianiem. Prawdopodobnie najważniejsze tego przyczyny to: ogromny chaos informacyjny wynikający z ogromnego przyrostu wiedzy przy jednoczesnym obniżaniu jakości kształcenia. Egalitaryzm społeczeństw dotyczy ich równego dostępu do wiedzy ale rzetelne wykształcenie nadal jest wartością elitarną. Coraz więcej ludzi może pisać coraz więcej słów co nie oznacza, że coraz więcej ludzi jest coraz bardziej mądrych. To tak jak ze śmietnikiem: można w nim znaleźć wszystko ale niemal nic nie nadaje się do użycia.
Myślę, że drugim powodem rosnącej wulgaryzacji przekazu medialnego jest przekonanie o tym, że rozwój gospodarczy jest wartością nadrzędną. Najważniejsza jest praca, zysk, rozwój gospodarczy. Ten samonapędzający się mechanizm dostał błogosławieństwo w postaci europejskiej idei zrównoważonego rozwoju. Szybko się jednak okazało, że to co przedsiębiorcy rozumieją pod hasłem zrównoważonego rozwoju jest czymś innym niż rozumieją przyrodnicy. Z jakiegoś powodu, jak mniemam bardzo ważnego, dziennikarze nie interesują się docieraniem do źródłowych informacji na temat poszczególnych konfliktów społecznych narastających wokół niektórych inwestycji (sztandar: Rospuda). Niewielu interesuje co rzeczywiście stanowi problem, jaki jest stan faktyczny i jakie proponowane i możliwe sposoby poradzenia sobie z kryzysem. Na przykładzie Rospudy można było obserwować w jaki sposób media próbują zrobić ze środowiska naukowego i amatorskiego ruchu ochrony przyrody getto szaleńców, dziwaków, którzy już nie tylko nieszkodliwie biegają za motylkami ale teraz chcą w imię tych motylków mordować istnienia ludzkie puszczając tiry przez miasta. Na szczęście środowiskom inwestorów i polityków udało się sprowadzić własną koncepcję do absurdu tak, że setki tysięcy ludzi przejrzało na oczy.
Opisywane zjawiska są szczególnie niebezpieczne bo dotyczą kształtowania postaw, poglądów i zachowań milionów ludzi na temat warunków ich egzystencji. Poszatkowane informacje osadzone w określonym kontekście skutkują:
– dezintegracją informacji i wiedzy
-dezorientacją odbiorców
-ich zmęczeniem i zniechęceniem
-rezygnacją z prób zrozumienia coraz bardziej złożonego świata.
Wszystko to powoduje, że odbiorca staje się jałowy i odczulony, zdesensytyzowany. Niewielu interesują rzetelne, pogłębione informacje związane z zagrożeniami dla środowiska i jego stanem, nieliczni cokolwiek rozumieją. To działa w drugą stronę; dziennikarz nie musi podejmować wysiłku poszukiwania informacji, sprawdzania jej, pogłębiania swojego rozumienia zjawisk. Nikt od niego tego nie wymaga.
Patrząc szerzej można przyjąć, że wpadliśmy we własne sidła. Dawny szaman-medium posiadał szczególne właściwości potrzebne do objaśniania rzeczywistości, potem szerokie rzesze nauczyły się czytać i pisać a dziś słów jest tak wiele, że nieliczni potrafią rozdzielić te, które coś znaczą od szumu. Różnica polega na tym, że wszyscy chcą mówić na raz i o wszystkim.
Współczesne „dziennikarstwo o przyrodzie” (nie przyrodnicze) pomaga nam izolować się od tego co trudne do przyjęcia, złożone, niebezpieczne, wymagające. Nie lubimy słyszeć o tym, że lasy umierają, giną masowo gatunki, jemy, pijemy i oddychamy czymś przez co zapadamy na śmiertelne choroby. Trudno zrozumieć, czemu tych wszystkich wstrząsających faktów nie podaje się od początku trwania Wiadomości. Media usypiają nas ale to nie zmienia faktu, że jesteśmy w środku dreszczowca.
Txt:Łukasz Misiuna, fot.ŁMisiuna