Po pierwsze nie szkodzić. Rozmowa o fotografii przyrodniczej
Od dziecka fascynowały go owady. Kiedy upowszechniła się fotografia cyfrowa, zajął się ich portretowaniem. Po makro przyszła pora na większych bohaterów. Sławomir Mrozek godzinami podgląda ptaki w czatowni lub „pływadełku”. Efekty jego cierpliwości można oglądać na wystawie „Przyroda Ponidzia” w Muzeum Historii Kielc.
Agnieszka Gołębiowska: – Jak się zaczęła pańska przygoda z fotografią przyrodniczą? Z wykształcenia jest pan rzeźbiarzem…
Sławomir Mrozek: – To prawda, jestem po kieleckim „plastyku”. A przygoda z przyrodą zaczęła się od tego, że od dziecka byłem miłośnikiem owadów. Uwielbiałem wszelakie robaczki, lubiłem je obserwować, próbowałem nawet hodować. Gdy wydoroślałem, te zainteresowanie zeszły na plan dalszy.
AG: – Nie chciał pan zostać entomologiem?
SM: – Artystyczna natura zwyciężyła i temu się poświęciłem. Ale do przyrody wróciłem z czasem, kiedy nastała era fotografii cyfrowej. Początki były bardzo trudne, z pomocą przyszedł mi internet. Na początku fotografowałem kompaktem, potem lustrzanką, z czasem kupowałem obiektywy. Przez dziesięć lat zajmowałem się fotografią makro, wreszcie postanowiłem fotografować większe modele przyrodnicze – ptaki i inne zwierzęta. Bardzo trudno było mi wejść w ten temat, nie wiedziałem jak go ugryźć. Pomoc znalazłem u Henia Kościelnego. Oglądałem jego zdjęcia w internecie i zastanawiałem się, jak je robi. Wybrałem się do niego na Śląsk i mogłem zgłębić tajniki fotografowania zwierząt, budowania czatowni itd.
AG: – Chętnie się dzielił wiedzą?
SM: – Nie był to jedyny fotograf, do którego zwróciłem się o pomoc, ale jedyny, który odpowiedział: „Nie ma sprawy, przyjeżdżaj. Ja Ci wszystko pokażę, a potem pojedziemy do Ciebie, bo ty masz takie fajne jelonki”.
AG: – Z którego zdjęcia jest pan najbardziej dumny?
SM: – Chyba z tego bąka przy gnieździe. To ptak niezwykle piękny, ale skryty. Trudno go zaobserwować, słychać go, ale nie można zobaczyć.
AG: – Na Ponidziu fotografuje pan przede wszystkim ptaki wodno-błotne.
SM: – Tak, mam specjalne „pływadełko” własnej konstrukcji, zrobione z rury pcv, z siatką maskującą obłożoną liśćmi, które umożliwia mi zbliżenie się do ptaków. One mnie nie widzą, nie są zaniepokojone, normalnie się zachowują, a ja mogę robić im zdjęcia. Każda fotografa to oddzielna historia, nie jest tak, że jadę i robię zdjęcie. To wymaga wybudowania czatowni albo użycia „pływadełka”, obserwacji, wykonania kilkuset lub nawet kilku tysięcy zdjęć, które potem selekcjonuję i wybieram to jedyne ujęcie, które moim zdaniem jest najlepsze.
AG: – Ile w takim razie poświęcił pan czasu na fotografowanie tego bąka?
SM: – Dokładnie trzy tygodnie. Zupełnie przypadkiem znalazłem jego gniazdo. Zasadą fotografa przyrody jest przede wszystkim nie szkodzić, więc trzeba było szczególnie uważać, żeby nie porzucił lęgu. Wymagało to wybudowania szałasu z trzcin, które są jego środowiskiem. Potem było wyczekiwanie, a jak się pojawiły pisklaki, to podchodzenie delikatne, po cichu.
AG: – Co jest najtrudniejsze w pańskim hobby? Komary?
SM: – Komary, wstawanie wcześnie rano. Niekiedy trzeba pokonać kawał drogi przez trudne tereny. Generalnie jest to trudna pasja.
AG: – Co by pan radził osobom, które chcą zająć się fotografią przyrodniczą?
SM: – Muszą być to osoby bardzo cierpliwe, wrażliwe i odpowiedzialne. Jeżeli fotografujemy ptaki w parku, to nie ma problemu, ale już kiedy zbliżamy się do gniazd, to możemy wyrządzić sporo szkody.
Sławomir Mrozek jest laureatem nagród i wyróżnień, m.in. za fotografie jelonków i pazia królowej. Wystawę jego zdjęć ptaków, owadów, a nawet… zaskrońca z muchą na głowie oglądać można w Muzeum Historii Kielc do 13 listopada.