Świadkowie – część II: Piotr Tyszko-Chmielowiec
Z Piotrem Tyszko-Chmielowcem rozmawia się trochę podobnie jak z tolkienowskim Drzewcem. Piotr słucha pytań i odpowiada powoli. W rozmowie trzeba być skupionym, ale trud zostaje nagrodzony. I nawet jeśli to tylko moje wyobrażenie, to chyba mogłem sobie na nie pozwolić, mając tak wyjątkowego gościa. Człowieka, który o drzewach, szczególnie tych w przestrzeni miejskiej, wie wszystko i dla których zrobił i robi bardzo wiele. Gościem drugiej rozmowy w serii „Świadkowie” jest arborysta, dendrolog, przyrodnik, pasjonat drzew, edukator. Inicjator i lider krajowego programu ochrony drzew przydrożnych „Drogi dla Natury”, współautor podręczników i wykładowca, dr. inż. Piotr Tyszko-Chmielowiec.
Piotrze, czy czytałeś rozmowę z Mikołajem Golachowskim, który otworzył ten skromny cykl? Czy czujesz się „świadkiem” tych strasznych rzeczy, które dzieją się z Ziemią?
Obserwatorem, czasami z odruchami rozpaczliwego ratowania wszystkiego, ale generalnie ograniczam się do tego, co jest w moim zasięgu.
A co jest?
Ja w ogóle mam takie wrażenie, że dostałem wszystko, co trzeba, żeby fachowo zajmować się drzewami i ludziom o nich mówić. To było jakoś tak, że drzewa intrygowały mnie od dzieciństwa. Mam takie wspomnienie, spędzałem sporo czasu u babci na wsi i do moich obowiązków należało sprowadzenie wieczorem krów do domu. Idąc na pastwisko miałem przed sobą rozjarzony zachodni widnokrąg i na tym tle widziałem sylwetki wielkich drzew. Chciałem tam dobiec, zobaczyć je. Była w tym jakaś tęsknota. No ale trzeba się było uporać z tymi krowami, a dom był w przeciwnym kierunku. Potem się dowiedziałem, że to były topole czarne. Takie wielkie topole czarne rosnące często przy drogach. Jak po latach tam przyjechałem, już ich wszystkich nie było. A ta moja trasa po krowy nie byłaby możliwa, bo wszędzie wyrosły płoty, ogrodzono nimi sady, krajobraz się zmienił. Chyba z tamtych doznań pozostała mi się ciekawość, jak to wszystko działa i dlatego poszedłem na studia leśne w warszawskiej SGGW, a potem ciekawość pognała mnie za ocean, gdzie zrobiłem studia doktoranckie na Virginia Tech w Blacksburgu. Stwierdziłem wtedy, że studiowania już wystarczy i czas zacząć działać. Wróciłem do Polski na przełomie lat 80 i 90 i z zachwyciło mnie, co się tu dzieje. Ameryka wydawała się przy tym nudna. W Polsce wszystko wydawało się możliwe. Zajmowałem się wieloma rzeczami i projektami związanymi bardziej ogólnie z ekologią, niekoniecznie bezpośrednio z drzewami. One miały mocny komponent komunikowania się z ludźmi i dobrze mnie przygotowały do powrotu do mojej pierwotnej fascynacji drzewami, czym zająłem się już w zorganizowany sposób i co robię od dziesięciu lat.
W Stanach Zjednoczonych podejście do drzew jest inne niż w Polsce?
Na pewno są podobne dylematy. Oni tam mają dużo przestrzeni i może dlatego doceniają i przyrodę i krajobraz mniej, niż Europejczycy. W regionach zurbanizowanych budzi się jednak u niektórych silny odruch ochrony przyrody. Byłem tam świadkiem zarówno zachowań zupełnie nonszalanckich, ale też ratowania czego się da – trochę podobnie jak u nas. Ludzie są wszędzie jednak podobni.
Teraz pytanie obowiązkowe dla naukowców – czujesz się bardziej aktywistą, czy teoretykiem, naukowcem?
Z tych opcji wybrałbym aktywistę, ale dodałbym eksperta, jako równowarty składnik.
A teraz pakiet obowiązkowy dla wszystkich gości. Wierzysz w globalne ocieplenie?
Tu nie ma w co wierzyć. To fakty.
Widziałeś wiele drzew na całym świecie? Czy po nich już to widać? Czy dają jakąś odpowiedź na globalne ocieplenie?
Najbardziej spektakularnym komunikatem, jaki obserwujemy w Polsce, jest wycofywanie się świerka. On jest chłodolubny. Jak jest cieplej, łatwo ulega różnym presjom, między innymi kornikowi. To, że w Białowieży kornik tak łatwo zjada świerki, wynika z tego, że jest dla nich za ciepło i za sucho.
Jaki będzie los lasów w polskich górach? Czy drzewa charakterystyczne dla gór również zaczną znikać?
Górskie gatunki są jednak dość odporne i przyzwyczajone do trudnych warunków. Spodziewam się jednak bardziej widocznych zmian na nizinach. Ciekawą zmianą jest na przykład zadomawianie się platanów w Polsce. Sadzi się je w wielu miejscowościach, rosną, nie przemarzają. Podobnie bożodrzew pochodzący z Chin. On się robi coraz bardziej inwazyjny, coraz chętniej się rozsiewa i wyrasta wszędzie. Pochodzi z cieplejszego klimatu, ale dobrze się już u nas zadomawia. Widać to wyraźnie we Wrocławiu, gdzie mieszkam.
Czy myślisz, że jako ludzkość jesteśmy w stanie powstrzymać naturalne procesy wyzwolone globalnym ociepleniem?
Mamy do tego narzędzia, ale jako ludzkość nie potrafimy z nich skorzystać.
Jaka byłaby w tym rola drzew? Czy duże ilości nasadzeń odwróciłby trend, związały nadwyżkę węgla w atmosferze?
Oczywiście drzewa wiążą węgiel z atmosfery, ale drzew to drobny ułamek tego, co emitujemy. To nie rozwiąże sprawy, ale na pewno część węgla wychwyci. Dlatego lepiej sadzić. Jest zresztą jeszcze jeden warunek. Te lasy, drzewa musiałby pozostać do kresu swojego naturalnego życia i żeby dwutlenek węgla nie był uwalniany musiałby być jakoś zagospodarowywane. Ale to sprawy nie rozwiąże. Trzeba zmniejszyć emisje.
Sadzić zatem, czy nie sadzić?
Drzewa należy sadzić z wielu innych ważnych powodów. Drzewa są czynnikiem stabilizujący klimat i łagodzącym skutki jego ekstremów. Tam, gdzie zagraża nam stepowienie czy pustynnienie, drzewa napędzają nam obieg wody. W Polsce to będą obszary środkowej Polski i Wielkopolski, gdzie mamy deficyt opadów. To jest też bardzo istotne dla utrzymania produkcji rolnej, drzewa powinno się sadzić wszędzie, gdzie to możliwe. Przede wszystkim przy drogach i wśród pól. W miastach, wobec rosnących temperatur, tylko drzewa są w stanie chłodzić powietrze, przez to, że transpirują. To jest nie tylko cień. Mechanizm odparowywania wody z liści powoduje, że w koronach drzew i pod nimi temperatura jest o kilka stopni niższa, niż na otwartej przestrzeni i kilkanaście stopni niższa, niż nad takimi powierzchniami jak asfalt czy beton. Drzewa zatrzymują na sobie, na liściach, w pniu, w glebie, na której rosną, dużą ilość wody – nawet kilkaset litrów wody na duże drzewo. To zmniejsza drastyczność coraz częstszych powodzi błyskawicznych, wynikających z gwałtownych ulew.
Wychodząc w przyszłość, będzie nas czekał kryzys energetyczny i problemy z dostawami paliw kopalnych. W Polsce nie widać, żebyśmy budowali alternatywną bazę energii odnawialnej. Powinniśmy sadzić drzewa, również po to, żeby móc przeżyć kilka zim bez dostaw paliw, do których się przyzwyczailiśmy.
Sadzenie drzew jest słuszne z wielu powodów, ale przed ociepleniem klimatu nas nie uratuje. Może natomiast pomóc nam lepiej sobie radzić z jego skutkami.
Czy myślisz że ludzkość przetrwa „globalną zmianę klimatu”?
Czy przetrwa? Patrząc egoistycznie, myślę, że do końca mojego życia pociągniemy (śmiech). Gdyby drogą indukcji wyciągać wnioski na przyszłość, to sprawy nie idą w dobrym kierunku. Jeśli te procesy, które się uruchomiły będą trwały, naszą cywilizację czeka zagłada, a przynajmniej taką cywilizację, jaką znamy. Nie wiemy do końca, jak będzie reagował ten „ogólny” ekosystem.
Jakie będą oblicza kryzysu?
Nie można wykluczyć, że nastąpi jakiś cud, włączą się sprzężenia ujemne i proces będzie hamowany. Póki co daleko bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz przyspieszenia zmian. Na przykład, ocieplenie powoduje rozmarzanie wiecznej zmarzliny, w której jest uwięziony węgiel, w postaci próchnicy, on się stamtąd wydostanie jako CO2, co wzmocni efekt cieplarniany. Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że jeszcze przez kilkanaście lat ludzkość nie będzie podejmowała zdecydowanych kroków, które mogłyby coś zmienić. W pewnym momencie dojdzie do takiej paniki, gorączkowych prób naprawy, ale będzie już za późno. Prawdopodobnie już jest za późno. Na pewno ograniczy się możliwy obszar upraw rolnych. Wielkie obszary Ziemi po prostu nie będą się nadawać do produkcji. Na to się zresztą nakłada jeszcze jeden trend. Otóż dzisiejsze rolnictwo wykańcza gleby. Według rożnych szacunków w ciągu trzydziestu do czterdziestu lat nastąpi niemal całkowite wyjałowienie gleb. Już w tej chwili rolnictwo w krajach uprzemysłowionych jest zależne od energii w postaci paliw do maszyn rolniczych i pestycydów (wytworzenie jednej kalorii pożywienia wymaga 10 kalorii energii z paliw). Obecnie masa pestycydów około dwukrotnie przekracza ilość wyprodukowanych z ich użyciem płodów rolnych. Do tego dochodzą nawozy. Intensywnie uprawiane gleby w porównaniu z naturalnymi glebami są półmartwe, to upiory, mające wielokrotnie mniej życia biologicznego. Same nie są w stanie dać sobie rady z procesami mineralizacji i nie są w stanie się regenerować. Skutkuje to tym, że póki co jesteśmy w stanie wyżywić wszystkich ludzi, ale odbywa się to wielkim kosztem. Wystarczy, że coś się zachwieje w dostawach paliw, nawozów, czy pestycydów i stoimy przed głębokim kryzysem, kryzysem głodu.
Zjadamy własny ogon. Będziemy wymyślać coraz to bardziej zaawansowane środki ochrony roślin, nawozy itd., ale to będzie jeszcze mocnej uzależniało produkcję od wkładu technologicznego. I coraz więcej energii będziemy wkładać w uzyskanie plonów. Jeśli jej zabraknie, będziemy mieli katastrofę.
Nie mogę nie zapytać o GMO? Jakie jest twoje zdanie na ten rozpalający wyobraźnię temat? Czy to rozsądne rozwiązanie w zaistniałych warunkach?
Rośliny genetycznie modyfikowane funkcjonują w ramach obowiązującego paradygmatu produkcji rolnej. Gdzie wkładamy coraz większą ilość energii w produkcję. Rośliny te są opatentowane. Można je wysiewać tylko kupując nasiona od producenta. Wiele z tych roślin jest tak modyfikowane, żeby były odporne na pestycydy. Pestycydy produkowane przez tego samego producenta, który wyprodukował nasiona. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest uzależnienie całej produkcji żywności od kilku światowych koncernów, które będą w ten sposób trzymały za gardło ludzkość i maksymalizowały zyski. Drobniejsi rolnicy będą skazani na koncerny. Jeśli odstąpią od produkcji GMO, umrą z głodu. Ich ziemia będzie całkowicie wyjałowiona przez stosowanie środków zabijających przy okazji życie glebowe. Można o tym długo i dużo mówić, stwierdzenia o ich rakotwórczości są zapewne przesadzone, ale systemowe i społeczne problemy, jakie niesie ze sobą GMO są ogromne. Na pewno GMO nie rozwiązuje problemów strategicznych, a raczej stwarza nowe.
Piotrze, jak się poczułeś po wprowadzeniu zmian w ustawie o ochronie przyrody, które powszechnie określa się mianem lex szyszko i które pozwoliły na praktycznie niekontrolowane wycinanie drzew przez osoby fizyczne?
Zajmowałem się od lat tłumaczeniem ludziom, dlaczego drzewa są tak ważne. I to była taka praca u podstaw, subtelna i wytrwała. Kiedy wprowadzono „lex Szyszko”, poczułem się trochę tak, jakbym był członkiem towarzystwa przyjaźni polsko-niemieckiej, pracował nad zbliżeniem obydwu narodów i nagle przyszedł rok 1939. Świat jakby się kończył. Ale oczywiście świat nigdy nie kończy się. Takich subiektywnych końców było i będzie jeszcze wiele.
A co sądzisz o działaniach polskiego rządu i Lasów Państwowych w Puszczy Białowieskiej?
Można zacząć z różnych stron. Może zacznę od strony lasów państwowych: to jest nieracjonalne, niepraktyczne i przynoszące wiele szkody. Czytałem właśnie wyniki badań opinii publicznej, że w ciągu ostatnich pięciu lat liczba osób myślących krytycznie o lasach państwowych zwiększyła się z dziesięciu do trzydziestu procent. Myślę, że jest cała afera jest motywowana osobiście przez osobiste urazy ministra środowiska. Nie ma w tym racjonalności ani ekonomicznej, ani ekologicznej, ani politycznej. Jest to prywatna krucjata, za którą płacimy wszyscy. Dochody ze sprzedaży tego drewna nie zrównoważą kosztów tej operacji.
A kornik?
Kornik zawsze był, czasem się pojawiał w większej ilości, jest częścią ekosystemu, gdyby miał zabić Puszczę Białowieską, to już dawno byłby tam step, a nie najbogatszy ekosystem leśny Europy. Wiadomo, że w związku z ociepleniem klimatu, świerk łatwiej poddaje się kornikowi. Widomo również, że głównym, widocznym na pierwszy rzut oka elementem lasu naturalnego jest duża liczba martwych drzew. Pozostawienie martwych drzew, oznacza szybsze przywrócenie puszczy do stanu naturalności. Puszcza Białowieska poza parkiem narodowym, to mozaika lasu naturalnego i fragmentów zmienionych przez człowieka. Ale te gatunki z lasu naturalnego mogą łatwo skolonizować las zmieniony przez człowieka, o ile pozostawi się go samemu sobie.
Wracając do polityki public relations Lasów Państwowych – nie wiem czy świadomie czy nieświadomie – wysyłając harvestery przeciwko tym dziewczynom i chłopakom, którzy starają się tej puszczy bronić, Lasy Państwowe tworzą taką negatywną legendę. To wygląda trochę jak sceny z Gwiezdnych Wojen i może w sposób niezamierzony symbolizuje nasz stosunek do przyrody oparty na wierze w technologię i na przekonaniu, że jesteśmy panami wszelkiego stworzenia.
Angażujesz się bezpośrednio w obronę puszczy?
Przede wszystkim na miejscu we Wrocławiu, gdzie biorę udział w spotkaniach, manifestacjach i debatach. Właśnie dzisiaj zostałem zaproszony, żeby towarzyszyć członkom komisji środowiska Naczelnej Organizacji Technicznej podczas wizyty w puszczy, żeby zobaczyć, jak to wygląda na miejscu. Jeśli na którym odcinku jestem potrzebny, mogę wywrzeć jakiś wpływ i nie będzie to kosztem innych zobowiązań, to na pewno mnie tam nie zabraknie. Myślę, że moje zadanie życiowe jest nieco inne, bo ja się przede wszystkim zajmuję drzewami bezpośrednio wokół ludzi. Ale Puszcza Białowieska to jest miejsce, gdzie poznawałem las i gdzie odczuwam szczególną energię, taką której nigdzie indziej nie czułem, może w lesie deszczowym w Afryce. To prawdziwa potęga naturalnych procesów, energia naturalnego lasu, to jest niezwykłe.
Czy uważasz, że warto coś robić na rzecz ekologii? Jeśli tak, to dlaczego, jakie są Twoje motywy?
Można na to patrzeć z kilku punktów widzenia. Jeśli spojrzymy na to pragmatycznie, to moja praca na rzecz tego, żeby ludzie żyli bardziej w zgodzie z drzewami, żeby ich było więcej, żeby były w lepszym stanie, żeby nam lepiej służyły, sprawi, że przynajmniej przez jakiś czas będzie nam się lepiej żyło. I jeśli nadejdą jakieś kryzysy, przynajmniej przez jakiś czas, również dzięki drzewom, będziemy sobie z nimi lepiej radzić. To jest taki wzgląd pragmatyczny.
Drugi to wzgląd osobisty. Jest jakaś szczególna relacja między mną i drzewami i czuję się zobowiązany, żeby się za nimi wobec ludzi wstawiać. Realizuję w ten sposób moje życiowe posłannictwo. Nie należy lekceważyć czegoś takiego. Trzeba robić, co do człowieka należy.
Jest jeszcze jeden motyw. Widzę moją pracę na rzecz harmonii między ludźmi i drzewami jako część szerszych wysiłków, jako mój wkład na rzecz zwiększenia harmonii, czy też spowolnienia postępu dysharmonii na świecie i to jest istotny powód, dla którego warto działać. Pomnażać harmonię, pomnażać miłość w różnych jej formach. Cokolwiek będzie. Jest takie powiedzenie przypisywane (chyba na wyrost) Lutrowi, które pojawiło się w Niemczech w czasie II wojny światowej. „Choćby jutro miał nastąpić koniec świata, ja dziś posadzę moją jabłonkę”. Myślę, że to wyraża determinację człowieka stającego wobec ciężkich czasów i trudnego losu, zachowania swojej tożsamości i godności.
Praktycznie od 89 roku Polacy zaczęli, szczególnie w miastach, ale nie tylko, zmieniać przestrzeń wokół siebie. Usunięto setki tysięcy, może miliony drzew. Czy coś się zmienia w tym obszarze?
Ewidentnie przez te dwadzieścia pięć lat polskie miasta zostały zabetonowane i wybrukowane. To nie jest subiektywne wrażenie, ale to wynika z prowadzonych przeze mnie i moje koleżanki i kolegów przeglądów danych dla Wrocławia, gdzie w ostatnich dekadach obserwowaliśmy przyspieszające „oddrzewianie” przestrzeni. Z drugiej strony miasto zaczęło zmieniać politykę i pojawił się trend przeciwny. Mieszkańcy się chyba zorientowali, że jak tak dalej pójdzie, to zostaną na betonowej pustyni, I myślę, że tu jest szansa. To, jaka będzie nasza przyszłość, zależy w dużej mierze od tego jak sobie pościelimy teraz. Te dwie tendencje zmagają się teraz ze sobą. Ale widzę, że mieszkańcy miast, którzy chcą, żeby ich miasta były bardziej zielone i bardziej przyjazne ludziom, zaczynają być górą.
Ostatnio miałeś okazję spotkać się z Peterem Wohllebenem, autorem znanej na całym świecie książki „Sekretne życie drzew”. Jakie zrobił na tobie wrażenie?
Peter Wohlleben to uroczy, pełen ciepła i dobra człowiek. Mnie bardzo zainspirował przez to, że znalazł sposób na skuteczne opowiadanie ludziom o drzewach. Pokazuje je jako podobne do nas i to chyba do ludzi trafia, bo czujemy się bardziej spowinowaceni z tymi stworzeniami, które są do nich podobne. A drzewa tradycyjnie były uważanie za coś zupełnie odmiennego, jako tło dla nas i innych zwierząt. To też jest zresztą powód, dla którego tak wielu ludzi nie uważa drzew w ogóle za istoty, za towarzyszy naszego życia na Ziemi. I Wohlleben to zmienia.
Opowiedz coś o książkach, których jesteś współautorem? Jak powstawały, do kogo są adresowane?
Już na początku mojej intensywnej pracy na rzecz drzew w przestrzeni publicznej zorientowałem się, że wiele nieprawidłowości w ich traktowaniu bierze się z niewiedzy. Nasze książki to przede wszystkim podręczniki gospodarowania drzewami, wydane po to, żeby ludzie odpowiedzialni za drzewa dowiedzieli się jak to należy fachowo robić. Książki wydane w ramach programu Drogi dla Natury są dostępne na witrynie aleje.org.pl. Szczególnie polecam „Drzewa w krajobrazie” – kompleksowy podręcznik gospodarowania drzewami – oraz „Drzewa w cyklu życia” – książkę o tym, jak drzewa żyją w różnych fazach życia i jak na przestrzeni tego życia należy je pielęgnować. Zebraną wiedzą dzielę się, wraz z moimi współpracownikami, prowadząc szkolenia w ramach Instytutu Drzewa (instytut-drzewa.pl). Polecam zwłaszcza kurs „Certyfikowanego Inspektora Drzew”, przeznaczony dla wszystkich, którzy drzewami się opiekują, lub wydają zezwolenia na ich usunięcie. Wkrótce liczba Certyfikowanych Inspektorów przekroczy drugą setkę. Instytut też przygotowuje nowe publikacje o drzewach.
Czy twój wolny czas poświęcasz swojej pracy, czy jest coś innego?
W chwilach, kiedy nie zajmuję się drzewami, zajmuję się remontem domu nad stawem w Dolinie Baryczy. Wokół są stare drzewa, a niedaleko rosną młode aleje, które sadziłem. I koło się zamyka.
Co na zakończenie?
Drzewa to wspaniałe stworzenia, które czują, słyszą i widzą, porozumiewają się i mają bogate życie społeczne. Czasem swojego życia wykraczają poza nasze życie i nasze wyobrażenia. To fascynujące – poznawać je i opowiadać o nich ludziom.
Piotrze, bardzo dziękuję za tę rozmowę.
I ja dziękuję.
(O lodówkę i szczepionki mojego gościa już nie pytałem (choć taki był początkowy zamysł rozmów), jakkolwiek wiemy, że są to ulubione tematy pasażerów tonących statków. Niestety, przesłaniają im (nam), że statek tonie. Dlatego zajmiemy się nimi w innym miejscu).
_ _ _
Dr. inż. Piotr Tyszko-Chmielowiec – arborysta, dendrolog, przyrodnik, pasjonat drzew, edukator. Inicjator i lider krajowego programu ochrony drzew przydrożnych „Drogi dla Natury” (od roku 2009), moderator współpracy międzynarodowej w ochronie alej, redaktor i współautor podręczników i wykładowca. Absolwent wydziałów leśnych SGGW w Warszawie i Virginia Tech w Blacksburgu (Wirginia, USA).
Autorzy zdjęć: Piotr Tyszko-Chmielowiec, Jakub Józefczuk, Krzysztof Borkowski.
Poprzedni goście: